piątek, 13 maja 2011

***

No i stało się. Zamiast kuć do sesji, która bezlitośnie męczy mój mózg-piszę posta marnując czas przed komputerem. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego to takie wciągające..? Jeśli już się nie uczę to mogłabym zamiast tego pójść pohasać po łące, albo chociaż posprzątać.
To nie, siedzę tutaj i hoduję wielkiego potwora, w którego niebawem zamieni się mój zadek. Siedzenie i jedzenie nie sprzyja figurze.
Przynajmniej w jednym sesja jest dobra- STRES ODCHUDZA!

I tak siedząc wracam pamięcią do wczorajszego wieczoru, który-jak się można spodziewać normalny nie był. No bo po co komu normalny dzień? Na przykład wczoraj czekałam na tramwaj na Półwiejskiej, gdy nagle do moich uszu dobiegła dość głośna muzyka. Patrzę i widzę: czerwony autobus, taki londyński dwupiętrowy, pędzi po drodze, z głośników przytwierdzonych po bokach wydobywa się muzyka dość taneczna, a na dachu grupa studentów (bo tylko studentów można podejrzewać o takie czyny) podnosi koszulki i ukazując korpusy ryczy w niebogłosy:

AAAUUEEEYYYBBUUYYYEEEE!!!!!! NA MORASKUUU GRILLOWANIEEEEEE!!!

JUUUWEEE JUUUWEEE JUUUWEENAAALIAAAA UAAAAAAAAAAAM!!!!!!!


Naokoło wszyscy równo obracali głowy podążając wzrokiem za owym zjawiskiem, po czym każdy wrócił do swoich zajęć. U niektórych zauważyłam uśmiechy, za to większość studentów znajdujących się obok mnie machała radośnie do autobusu.
W tym ja.

Wróciłam zmęczona do mieszkania. Jako, że obie moje współlokatorki rozjechały się na weekend w świat, zostałam sama. Aczkolwiek radował mnie ten fakt (do czasu). Włączyłam nikomu nieprzeszkadzającą muzykę (poniżej jeden z wczorajszych dodających kopa utworów),podkręciłam głośność, ogarnęłam pokój i zrobiłam sobie kawę.

W momencie, kiedy posadziłam tyłek na kanapie i odetchnęłam nieco głębiej usłyszałam grzmot. Pomyślałam - o! fajnie, burza! I poleciałam na balkon obserwować. Jako, że padał deszcz i nieco się ochłodziło, trochę zmarzłam. Kiedy zaczęło mocniej lać wróciłam do pokoju i zaczęło się robić ciekawiej. Żeby się rozgrzać postanowiłam wziąć prysznic, niestety dla mnie- w czasie kiedy nasi ukochani wojskowi wrócili akurat z pracy, czego nie zauważyłam, bo siłą rzeczy-mało się słyszy pod prysznicem, szczególnie ze spienionym szamponem w uszach. Wylazłam owinięta ręcznikiem do pokoju w celu zabrania balsamu do ciała..i zdębiałam.

Stanęłam w drzwiach (dla niewtajemniczonych-drzwi do mojego pokoju znajdują się naprzeciwko dwóch okien, w których nie ma firanek, za to były nie zaciągnięte rolety, a za oknami po bokach rozciągają się dwa bloki, z których doskonale widać wszystko, co dzieje się w moim pokoju, szczególnie, kiedy jest już ciemnawo, a ja kretynka i idiotka włączyłam światło.)

Moim oczom ukazał się widok dość nie sprzyjający młodej dziewczynie owiniętej ręcznikiem i z mokrymi włosami. Na balkonie zaraz naprzeciwko mojego okna stała grupka wojskowych z piwkiem w ręku, głośno komentujących jakieś sensacyjne dla nich tematy. W momencie kiedy
ja-nieświadoma zagrożenia-zapaliłam światło, ich oczy zgodnie zwróciły się w stronę mojego pokoju. I, jak można się domyślić, dojrzeli mnie. Staliśmy tak całą wieczność, ja i grupka wojskowych, aż nagle walnął gdzieś piorun

(wierzę, że to była Boska ingerencja)

opamiętałam się i zgasiłam światło uciekając do łazienki. Towarzyszył mi odgłos donośnego powywania: "nimfo, nie uciekaj..!!" Stanęłam w łazience za drzwiami i zrobiłam sobie sama wykład waląc przy tym potylicą w drzwi. Zaubierałam się w długi sweter i dresowe spodnie, wyszłam bezpieczna z łazienki i usiadłam na kanapie biorąc do ręki notatki z zamiarem nauczenia się na najbliższe, poniedziałkowe zaliczenie.

Powietrze przyjemnie pachniało po burzy, ptaszki ćwierkały, zostawiłam więc otwarte drzwi na balkon. (kolejna uwaga dla niewtajemniczonych-mój balkon i balkon Darka Sąsiada są przedzielone barierką i do tego oba balkony są w pewnym stopniu zabudowane. Do połowy jest murek, a od połowy barierka, zapewne przeznaczona sprzyjaniu sąsiedzkiej integracji, więc tworzą jakby jeden duży taras przedzielony na pół.)
Uczę się, uczę, mózg mi paruje, kiedy nagle podniosłam oczy znad notatek i przewróciłam teatralnie oczami. Po odgłosach poznałam, że tym razem impreza odbywa się u Darka Sąsiada, poznałam również, że nie była to skromna impreza, ani tym bardziej abstynencka lub też bogata w górnolotną muzykę.
Stwierdziłam, że nie będę zamykać balkonowych drzwi, bo stopień przeszkadzania nie był aż tak wielki, szczególnie, że towarzystwo bardzo obcesowo rozmawiało o naszych biustach. Dowiedziałam się takich rzeczy, które mogę powtórzyć tylko moim pięknym współlokatorkom. Jak będą chciały, to same powiedzą.


Niestety, kiedy zaczęli śpiewać: sstoooolaaaat stoolaaat Graszyynaaaa! (Grażyna to żona Darka Sąsiada), musiałam zamknąć drzwi i zasunąć roletę, bo zaczęli wyłazić na balkon - przypomnieli sobie o moim istnieniu. No chyba, że jest więcej Sar na osiedlu i koniecznie chcieli zwołać wszystkie na ich znakomitą imprezę.Także tego. Ale to są kochani ludzie! Raz taki jeden wyniósł mi nawet śmieci.
A Darek Sąsiad naprawił zlew.

Wniosek: wojskowy za ścianą zawsze się przyda.




http://www.youtube.com/watch?v=RF0HhrwIwp0