Na samym początku drodzy Czytelnicy mojego bloga (o ile tacy w ogóle istnieją, a śmiem wątpić, więc wychodzi na to, iż czuję niesamowity komfort pisania tego co i jak mi się żywnie podoba)
a więc drodzy Hipotetyczni Czytelnicy mojego bloga.
Chciałam Was przeprosić za pięciomiesięczną i trzydniową nieobecność.
To karygodne zaniedbanie wyniknęło z wielkiego zamieszania, jakie działo się podczas moich Wielkich Przenosin z Poznania do Katowic.
Po drodze miałam oczywiście ochotę stworzyć conajmniej 10 notek i głównie złorzeczyć w nich na moją nową "uczelnię", która robiła mnie w konia jak się jej żywnie podobało.
W zasadzie to powinnam się zamienić w konia już dawno temu. Mam wrażenie, że zarówno dziekanat oraz dział praktyk, wszystkie w nim wspaniałe panie zasiadające, kwestura i generalnie cały personel obsługujący owe wymienione wyżej podinstytucje, zasiedli pewnego sierpniowego wieczora przy stole, moje złożone na uczelnię dokumenty rozłożyli na całej jego szerokości i wykonali następujące czynności:
- zatańczyli zbiorowo na w/w stole lambadę, pasodoble i makarenę depcząc z umiłowaniem po moich zaświaczeniach, świadectwach, podaniach, wypisach, wpisach, potwierdzeniach i zaświadczeniach,
- z wielką uciechą polali sobie kilka głębszych rechocząc wesoło podczas czytania wszystkich tych papierków
- z mściwym wyrazem twarzy grali w kości, czy dopuścić mnie do "wskoczenia" na listę studentów
- trwonili pieniądze czyniąc zakłady, kiedy puszczą mi nerwy i zacznę strzelać z armaty w stronę budynku A (w którym wszelkie te instytucje się znajdują)
Owa impreza trwała (o ile dobrze liczę i odejmę czas przeprowadzki z Poznania do Katowic) na moje oko jakieś..3 miesiące.
Ale.
Czym ja się denerwuję.
Przecież studiuję.!
Czekam teraz na wyznaczenie mi różnic programowych (które notabene powinnam dostać na pięknie wydrukowanej karteczce tydzień po otrzymaniu decycji o zgodzie na przeniesienie.
Od pani z dziekanatu, która powinna mi ją podać na czerwonej poduszce ze złotymi frędzelkami zwisającymi z jej kątów [kątów poduszki, nie pani], czyniąc przy tym pokłon polegający na dotknięciu nosem podłogi, a nogami wykonując szpagat i śpiewając przy tym pieśń "Miserere nostri, mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa")
Wcale nie drga mi już nerwowo oko, kiedy słyszę "nic jeszcze nie wiemy" albo "decyzja jeszcze nie została wydana, proszę przyjść za tydzień".
Przecież tarzanie się pod dziekanatem, czynienie pokłonów, kląskanie i pląskanie, robienie słodkich oczek, pokorny wyraz twarzy i stoicki spokój oraz opanowanie mam już nawet nie w małym palcu, a w małym paznokciu.
Tak czy inaczej i mimo wszystko - jest naprawdę fajnie.
Współlokatorki mam kultowe :)
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że w mieszkaniu trzeba zamontować dyktafony rejestrujące nasze pełne weny dialogi.
W końcu sześć bab w jednym mieszkaniu to wcale nie tak mało ;)
Ale o tym w następnej notce.
(obiecuję, jeszcze w tym miesiącu!)
pozdrawiam, S.
przebój sesjowy ZIMA 2012