niedziela, 28 listopada 2010

Sara u dentysty

przy oparach omletu, kawy z ptasim mleczkiem i cynamonowego kadzidełka pożyczonego od Darka Sąsiada (znowu nielegalnie) słuchałam tego:

http://www.youtube.com/watch?v=E8gmARGvPlI

sezon swiąteczny czas zacząć.

ale przejdę do sedna sprawy.



Z racji pojemnego dysku na komputerze marzy(ł) mi się przenosny dysk o pojemnosci conajmniej 300GB. Mam na moim komputerze wieelki syf, więc chcąc tam posprzątać (zrobić formata) muszę zgrać większosć rzeczy na dysk przenosny (którego nie mam)

zamierzałam więc zrobić ładne oczy do mikołaja (mama+tata) i poprosić go o ów dysk.

ALE W CZWARTEK WYPADŁ MI ZĄB.

przyszłam z zajęć, głodna niczym dzika swinia, zrobiłam sobie kolację w postaci kotleta mojej mamy i sałatki. 

przeglądając facebooka i gryząc beztrosko kawałek papryki poczułam nagle cos twardego. Spojrzałam w lustro tknięta przeczuciem 

(to jest tak, jak wiesz, że zaraz zachce ci się sikać, ale własnie wsiadłes w autobus i pojedziesz przez najbliższą godzinę trzymając już prawie palec w pęcherzu, żeby się nie przelało.)

i zobaczyłam dziurę. górna dwójka po lewej stronie,a raczej jej brak przeraził mnie i doprowadził na skraj rozpaczy. pierwsza mysl: 

PANIE BOŻE ODDAJ MI ZĘBA!!

druga mysl:

AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!

trzeia mysl:

DZWONIĘ DO MAMY.

po konsultacjach z mamą, którą bardzo rozbawił brak mojego zęba, doszłam do wniosku, że trzeba się umówić do dentysty. Nieco później wróciły z zajęć Brunhilde i Sieglinde. Przywitałam je pięknym usmiechem, na co one przywitały mnie jeszcze większym.

żadnego wsparcia w tym domu nie ma.

W piątek zebrałam się w sobie, sprawdziłam opinie w internecie o dentystach swarzędzkich (no przecież nie będę się pchać do poznania!). Drogą eliminacji wybrałam doktora Batosza Skibińskiego, którego wszyscy wychwalali pod niebiosa.

Pół godziny biłam się ze sobą, czy dzwonić, układałam w głowie co powiedzieć i generalnie to ja się boję dzwonić i mówić o co chodzi. Mam nawet problemy z zamówieniem pizzy!

ale wizja pójscia w poniedziałek na zajęcia i pokazania nowego imidżu z dziurą na papierosa bardzo mnie zmotywowała do wykonania telefonu.

o dziwo poszło mi w miarę ładnie i składnie, umówiona na 13:00, szczęsliwa i radosna poszłam myć włosy.

wsiadłam w autobus, dumna i blada znalazłam gabinet (piękny, nowoczesny, poczekalnia z białą kanapą i ogromną plazmą na scianie, można oglądać wszystkie programy telewizyjne swiata,bo jest też pilot. sprawdziłam :D) a w łazience rozdają szczoteczki do zębów! (nowe)

godzina 13:01 czekam. czekam. czekam. czekam.

13:10 zaczęłam się bać i stresować (nie lubię dentystów).

13:15 otworzyły się drzwi.

i od tego momentu doszłam do wniosku, że stan mojego uzębienia jest conajmniej nieodpowiedni by ukazać go owemu stomatologowi.

wychylił głowę zza drzwi, ale do mojego umysłu ledwo dotarły słowa "przepraszam panią bardzo za spóźnienie, proszę poczekać jeszcze kilka minut". Jakis pacjent wyszedł z gabinetu, wziął kurtkę i poszedł. A ja nadal w pamięci odtwarzałam moment ujrzenia stomatologowej głowy. 

WYGLĄDAŁ JAK JOHNY DEEP!!!!

wyysooooooooooooooooki, lat +/- 35, dłuższe, ciemne włosy, trzydniowy zarost, okulary w ciemnych oprawkach a za nimi pełne ciepła i bezpieczeństwa orzechowe oczy.

miałam ochotę go przytulić a potem się rozpłakać, bo przypomniało mi się po co ja w ogóle jestem w tym gabinecie. Zaraz jak tylko schował głowę nadrukowałam smsa do Sieglinde:

" AAAA ten dentysta wygląda jka JOHNY DEEP! nie otworzę przed nim ryja!!"

ale otworzyłam,

niestety...

Ciąg dalszy nastąpi. (niebawem, prawdopodobnie dzisiaj wieczorem.)


 


a tutaj Stanikowy przebój numer 3: 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz