Jako, że z biegiem czasu zamieniam się w gorzkniejącego cynika (w przerażająco szybkim tempie), postanowiłam przelać tutaj swoje żale, które zbierały się we mnie już jakiś czas. Oczywistym jest, że bezpieczniej wylać zgorzknienie na blogu, niż jadowicie sączyć wolno wśród bliskich mi ludzi. Podejrzewam że moje najwspanialsze współlokatorki będą wiedziały o co chodzi, ochoczo kiwając głowami i podskakując radośnie z ulgą wzdychając i ciesząc się w duchu i sercu swoim, z wdzięcznością oddając chwałę Najwyżeszemu ;)
Zgorzknienia powód pierwszy:
remont całych Katowic.
O panu z siateczką opowiadałam już w ostatnim poście, więc nie będę się rozwijać jakoś wylewnie w tym temacie, podejrzewam, że większość studentów nieobdarzonych łaską samochodu i zamieszkujących większe miasta zna ten ból, kiedy wstają rano i muszą tłuc się komunikacją miejską.
W mieście Katowice na ten oto przykład wyposażenie KZK GOP jest.. smutne.
Większość pojazdów szumnie zwanych autobusami to wielkie blaszane puszki, które rozsypują się na zakrętach, przemakają podczas deszczu, rdzewieją nawet tam, gdzie rdza dotrzeć nie powinna (plastikowe siedzenia), a szczytem są te najstarsze, w których spaliny zamiast wylatywać na zewnątrz, wpadają do środka powodując odmę opłucną, zawały i astmę u każdego z pasażerów. Podejrzewam, że szef katowickiego transportu miejskiego jest wielbicielem starych pojazdów, ewentualnie pełnym niecnych zamiarów sadystą chcącym wymordować połowę populacji Zagłębia.
Zgorzknienia powód drugi:
Jem i nie chudnę.
Mam wrażenie, ze nawet szczypiorek odkłada mi się w boczkach.
Zgorzknienia powód trzeci i najważniejszy:
postanowiłam założyć osobny wątek dotyczący sąsiedzkich historii.
Nie wiem, czy to ja mam pecha, czy po prostu wszyscy sąsiedzi tacy są, ale na prawdę zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym zjawiskiem.
Pierwszą myślą była, oczywiście ta, że jestem po prostu psychicznym wrakiem i kłębkiem nerwów, w związku z czym wszystko mnie nerwi, łącznie ze zbyt wolno jadącą winą i panią w sklepie mówiącą do porzygu słodkim głosikiem tysiąc razy "do widzenia". Ale jeśli moje nerwienie się potwierdziła też jedna z moich współlokatorek, uosobienie spokoju, kwiatu lotosu na lustrzanej tafli jeziora - to znaczy, że faktycznie coś źle działa nie ze mną, a z nimi.
Otóż przedstawię krótko sytuację i pozwolę ocenić czytającym z ciekawością wyczekując Waszej opinii.
Część lokatorek naszego katowickiego lokum zamieszkuje je już trzeci rok. Ja zaczynam dopiero drugą kadencję, co jest dość istotne. Od początku, kiedy tu zamieszkałam regularnie, codziennie, ewentualnie co drugi dzień sąsiedzi przeprowadzają remont. Nie, nie różni sąsiedzi. Ciągle ci sami. Łupią, klupią, wiercą, charczą i generalnie hałasują. Miałam kilka teorii, dlaczego tak, a nie inaczej - lubią wąchać tynk i wynajdują nowe typy narkotyków (dilują działkami sproszkowanej ściany), uwielbiają remonty, więc wieczorami wszystko burzą, a od rana z miłością budują na nowo (nie, to nie była metafora), ewentualnie pan sąsiad jest testerem młotów pneumatycznych i płacą mu za godzinę, więc bezlitośnie próbuje, który młot pneumatyczny (tudzież inna wiertarka) są dla niego umiłowanym sprzętem. Jakakolwiek jest przyczyna - ciężko to znieść i to na prawdę jest dla nas niesamowitym wyzwaniem, żeby nie zrzucić się na armatę i wyjechać z nią piętro wyżej aby sprawiedliwości stało się zadość. Szczególne ukłony w stronę moich współlokatorek, które znoszą to już trzeci rok. Niesamowite.
czwartek, 5 września 2013
wtorek, 27 sierpnia 2013
4 lutego 2012
Nie wiem czemu tego tu wcześniej nie rzuciłam. Notka pojawiła się jedynie na Facebooku, naprawiam swój błąd i publikuję tutaj.
sytuacja sprzed chwili.
siedzę, rozmyślam nad życiem, nagle słyszę dzwonek do drzwi.
Otwieram, patrzę, a przede mną stoi dwóch naszych sąsiadów, w wieku około 14-17 lat, z rękami w mące, generalnie cali byli w mące.
Z głupim uśmiechem (i szaleństwem w oczach, czego już się sama dopatrzyłam, bowiem widok 15to latka z rękami białymi od mąki nie należy do codzienności, więc pierwszym co przyszło mi na myśl było: "matkokochana, zabili piekarza, przyszli do mnie umyć ręce, albo co gorsza zabić i mnie!" [nie wiem po co, umysł zawsze zawodzi w takich momentach])
W kazdym razie stałam tak chwilę z kretyńską miną patrząc na nich, kiedy nagle słyszę:
"-ma pani może wałek...
[jaki wałek? nie kręcę włosów przecież, co za kretyńskie pytanie - pomyślałam.]
...bo my ciasto robimy."
pierwsza moja myśl: "jak teraz pójdę do kuchni to oni wejdą za mną i nie dość, że mnie zabiją to jeszcze uwalą tą mąką cały przedpokój."
druga myśl: "czy my mamy wałek..?"
zapytałam ich więc, czy nie mają butelki, która świetnie sprawdza się jako zastępczy wałek do ciasta. Dowiedziałam się, że jestem genialna i piękna (!) i że jak zrobią ciasto to przyjdą mnie poczęstować.
Nadal jestem przekonana, że zabili piekarza.
sytuacja sprzed chwili.
siedzę, rozmyślam nad życiem, nagle słyszę dzwonek do drzwi.
Otwieram, patrzę, a przede mną stoi dwóch naszych sąsiadów, w wieku około 14-17 lat, z rękami w mące, generalnie cali byli w mące.
Z głupim uśmiechem (i szaleństwem w oczach, czego już się sama dopatrzyłam, bowiem widok 15to latka z rękami białymi od mąki nie należy do codzienności, więc pierwszym co przyszło mi na myśl było: "matkokochana, zabili piekarza, przyszli do mnie umyć ręce, albo co gorsza zabić i mnie!" [nie wiem po co, umysł zawsze zawodzi w takich momentach])
W kazdym razie stałam tak chwilę z kretyńską miną patrząc na nich, kiedy nagle słyszę:
"-ma pani może wałek...
[jaki wałek? nie kręcę włosów przecież, co za kretyńskie pytanie - pomyślałam.]
...bo my ciasto robimy."
pierwsza moja myśl: "jak teraz pójdę do kuchni to oni wejdą za mną i nie dość, że mnie zabiją to jeszcze uwalą tą mąką cały przedpokój."
druga myśl: "czy my mamy wałek..?"
zapytałam ich więc, czy nie mają butelki, która świetnie sprawdza się jako zastępczy wałek do ciasta. Dowiedziałam się, że jestem genialna i piękna (!) i że jak zrobią ciasto to przyjdą mnie poczęstować.
Nadal jestem przekonana, że zabili piekarza.
Pan Kaźmierz the Żul
Pierwsza połowa notki powstawała 16.08!
Siadłam wczoraj wieczorem na łóżku i nagle spłynęło na mnie natchnienie. 'Chyba napiszę coś na Trzech stanikach..'. Z zamyślonym wyrazem twarzy kontynuowałam siedzenie, które wkrótce ewoluowało w leżenie i obudziłam się rano uznawszy, że natchnienie mnie opuściło, ale chęci pozostały.
Sytuacji, które nadawałyby się do opisania tutaj w przeciągu ostatnich miesięcy wydarzyło się około mnóstwo, mam je gdzieś z zapamiętane z tyłu głowy, więc się nie zmarnują.
Jedną z nich była historia z Panem Żulem Kazikiem , któren nie wymawiał [z]. Zamiast [z] z jego ust wychodził dźwięk pomiędzy [s], a [c] (z lekkim przypluciem sobie przy tym brody co jakiś czas).
Całe krótkie, acz intensywne spotkanie z Panem Kazikiem wydarzyło się w jednym z tych lipcowych, upalnych dni. Otóż siedziałam w domu od rana i lekko irytowałam się, ze nikt nic i nigdzie, zatem trzeba zmusić ludzi do ruszenia zadków z domu, bo sami tego nie zrobią. Jestem pełna zrozumienia dla zdychających w upale ludzi, ale skoro już muszą zdychać (ja zawsze dobrze tolerowałam wysokie temperatury) to pewnie im wszystko jedno czy w domu, czy poza nim, szczególnie, ze siedząc na zewnątrz mogli jeszcze się załapać na lekkie powiewy wiatru. Powystawałam na moment przed szafą uznawszy, że najchętniej poszłabym bez ubrań, ale jednak wypada coś na siebie wrzucić, jednak ograniczyłam ubiór do minimum (szczególnie dla facetów: NIE, NIE BYŁA TO TYLKO BIELIZNA ZBOCZEŃCY!) i poszłam, dzwoniąc po drodze do tych i owych, że za 15 minut na rynku i nie ma jęczenia. Szłam beztrosko chodnikiem, nie bardzo rozglądając się na boki, bo widziałam już przed oczami pepsi z lodem..i w tym momencie do akcji wkroczył Pan Kazik. Siedział na ławce, chwiejąc się to w przód, to w tył, ewentualne lekkie przykurcze targały nim w inne strony, i paczył. Wyraźnie próbował złapać czyiś wzrok, coby umilić komuś popołudnie pogawędką. Pech chciał, że akurat na niego spojrzałam kiedy on głęboko zaglądał w me oczy swoim mętnym wzrokiem. Natychmiast pożałowałam, że jest lato i wybrałam krótkie spodenki, bo w momencie moje spojrzenie wychwycił (nie wiem skąd u niego taki nagły przypływ refleksu), oglądnął moje nogi i inne przymioty mej niewątpliwej (według niego) urody i.. przemówił.
"Chszzzeeszz panjenka szesz takie nuszki fsieła cholersia.."
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, bo sama nie wiedziałam skąd takie nuszki fsiełam, chyba zawsze mi wsytawały z pleców, jednocześnie szłam dalej w stronę rynku. Pan Kazik nie poddawał się jednak i przemawiał dalej.
"Mosze ja panjenke ooaaacee?" Podejrzewam, że chciał mnie odprowadzić, bo lekko skonsternowana zauważyłam, że lezie za mną wielbiąc mnie z daleka, głośno i niewyraźnie.
"Mosze słotufeszke dla Kasika, pusiee na murek. Bo Esio chsiał, ale nie mukł.." Podejrzewałam, że Esio odpoczywał gdzieś niemocny w cieniu drzew na ławeczce w parku, podczas gdy Kazio zarabiał na wódeczkę łażąc za mną jak przylepa. Widać było, że nie podda się, dopóki nie dam mu słotufeszki, więc ulitowałam się i obdarowałam go pieniążkiem. Tutaj nastąpił armagedon, gdyż na Pana Kazia spłynęło Mickiewiczowskie olśnienie, krasomówca okazał się z niego niewątpliwy. "Panjenka taka piękna jako te kaczki o zachodzie słońca, (w międzyczasie moje myśli ruszyły w wir analizy: Kaczki?! Wyglądam, jakbym znosiła jajka!?), dobra taka, ja bym na szonę panjenkę, umyłbym się nawet (NO NIEMOŻLIWE), takie te oszy panienki jak dwa porcelany (cokolwiek miał na myśli, tą uwagę szczególnie zapamiętałam, bo nikt jeszcze moich oczu do porcelany nie porównywał, jednocześnie lekko przyspieszyłam kroku, nie ukrywam jednak, że dalej uważnie słuchałam jego przmówienia ciekawa, co też jeszcze wymyśli ), po prostuu cut kobieta, jako ten obrasek, taka że już takich nie ma. Panjenka mosze s nami się napije? Esio pewnie tesz chentnie posna." (no prawie Pieśń nad Pieśniami.)
Wymiawiając jego charakterystyczne [s] obficie popluł się po brodzie, co zachęciło mnie do galopku na rynek, pognałam więc jak poparzona zostawiając Pana Kazia za sobą, zastanowiła mnie jeszcze wizja wspólnego spożywania wódeczki z Panem Kaziem i Esiem. Przed oczami memi ukazały się występy Kazia i Esia "The Krasomówczers", grono krytyków, litry wódeczki i ogólny szał.
Postanowiłam więc kulturalnie udać się ze znajomymi na pizzę, w głowie obmyślając organizację wieczorku poetyckiego za złotówkę. Ktoś chętny do pomocy? Tematem niekoniecznie musi być moja uroda, podejrzewam, że Pan Kazio natchnion wymyśliłby wiele nawet o kremie do rąk.
Siadłam wczoraj wieczorem na łóżku i nagle spłynęło na mnie natchnienie. 'Chyba napiszę coś na Trzech stanikach..'. Z zamyślonym wyrazem twarzy kontynuowałam siedzenie, które wkrótce ewoluowało w leżenie i obudziłam się rano uznawszy, że natchnienie mnie opuściło, ale chęci pozostały.
Sytuacji, które nadawałyby się do opisania tutaj w przeciągu ostatnich miesięcy wydarzyło się około mnóstwo, mam je gdzieś z zapamiętane z tyłu głowy, więc się nie zmarnują.
Jedną z nich była historia z Panem Żulem Kazikiem , któren nie wymawiał [z]. Zamiast [z] z jego ust wychodził dźwięk pomiędzy [s], a [c] (z lekkim przypluciem sobie przy tym brody co jakiś czas).
Całe krótkie, acz intensywne spotkanie z Panem Kazikiem wydarzyło się w jednym z tych lipcowych, upalnych dni. Otóż siedziałam w domu od rana i lekko irytowałam się, ze nikt nic i nigdzie, zatem trzeba zmusić ludzi do ruszenia zadków z domu, bo sami tego nie zrobią. Jestem pełna zrozumienia dla zdychających w upale ludzi, ale skoro już muszą zdychać (ja zawsze dobrze tolerowałam wysokie temperatury) to pewnie im wszystko jedno czy w domu, czy poza nim, szczególnie, ze siedząc na zewnątrz mogli jeszcze się załapać na lekkie powiewy wiatru. Powystawałam na moment przed szafą uznawszy, że najchętniej poszłabym bez ubrań, ale jednak wypada coś na siebie wrzucić, jednak ograniczyłam ubiór do minimum (szczególnie dla facetów: NIE, NIE BYŁA TO TYLKO BIELIZNA ZBOCZEŃCY!) i poszłam, dzwoniąc po drodze do tych i owych, że za 15 minut na rynku i nie ma jęczenia. Szłam beztrosko chodnikiem, nie bardzo rozglądając się na boki, bo widziałam już przed oczami pepsi z lodem..i w tym momencie do akcji wkroczył Pan Kazik. Siedział na ławce, chwiejąc się to w przód, to w tył, ewentualne lekkie przykurcze targały nim w inne strony, i paczył. Wyraźnie próbował złapać czyiś wzrok, coby umilić komuś popołudnie pogawędką. Pech chciał, że akurat na niego spojrzałam kiedy on głęboko zaglądał w me oczy swoim mętnym wzrokiem. Natychmiast pożałowałam, że jest lato i wybrałam krótkie spodenki, bo w momencie moje spojrzenie wychwycił (nie wiem skąd u niego taki nagły przypływ refleksu), oglądnął moje nogi i inne przymioty mej niewątpliwej (według niego) urody i.. przemówił.
"Chszzzeeszz panjenka szesz takie nuszki fsieła cholersia.."
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, bo sama nie wiedziałam skąd takie nuszki fsiełam, chyba zawsze mi wsytawały z pleców, jednocześnie szłam dalej w stronę rynku. Pan Kazik nie poddawał się jednak i przemawiał dalej.
"Mosze ja panjenke ooaaacee?" Podejrzewam, że chciał mnie odprowadzić, bo lekko skonsternowana zauważyłam, że lezie za mną wielbiąc mnie z daleka, głośno i niewyraźnie.
"Mosze słotufeszke dla Kasika, pusiee na murek. Bo Esio chsiał, ale nie mukł.." Podejrzewałam, że Esio odpoczywał gdzieś niemocny w cieniu drzew na ławeczce w parku, podczas gdy Kazio zarabiał na wódeczkę łażąc za mną jak przylepa. Widać było, że nie podda się, dopóki nie dam mu słotufeszki, więc ulitowałam się i obdarowałam go pieniążkiem. Tutaj nastąpił armagedon, gdyż na Pana Kazia spłynęło Mickiewiczowskie olśnienie, krasomówca okazał się z niego niewątpliwy. "Panjenka taka piękna jako te kaczki o zachodzie słońca, (w międzyczasie moje myśli ruszyły w wir analizy: Kaczki?! Wyglądam, jakbym znosiła jajka!?), dobra taka, ja bym na szonę panjenkę, umyłbym się nawet (NO NIEMOŻLIWE), takie te oszy panienki jak dwa porcelany (cokolwiek miał na myśli, tą uwagę szczególnie zapamiętałam, bo nikt jeszcze moich oczu do porcelany nie porównywał, jednocześnie lekko przyspieszyłam kroku, nie ukrywam jednak, że dalej uważnie słuchałam jego przmówienia ciekawa, co też jeszcze wymyśli ), po prostuu cut kobieta, jako ten obrasek, taka że już takich nie ma. Panjenka mosze s nami się napije? Esio pewnie tesz chentnie posna." (no prawie Pieśń nad Pieśniami.)
Wymiawiając jego charakterystyczne [s] obficie popluł się po brodzie, co zachęciło mnie do galopku na rynek, pognałam więc jak poparzona zostawiając Pana Kazia za sobą, zastanowiła mnie jeszcze wizja wspólnego spożywania wódeczki z Panem Kaziem i Esiem. Przed oczami memi ukazały się występy Kazia i Esia "The Krasomówczers", grono krytyków, litry wódeczki i ogólny szał.
Postanowiłam więc kulturalnie udać się ze znajomymi na pizzę, w głowie obmyślając organizację wieczorku poetyckiego za złotówkę. Ktoś chętny do pomocy? Tematem niekoniecznie musi być moja uroda, podejrzewam, że Pan Kazio natchnion wymyśliłby wiele nawet o kremie do rąk.
Subskrybuj:
Posty (Atom)