czwartek, 5 września 2013

post z około Stycznia 2013!

Jako, że z biegiem czasu zamieniam się w gorzkniejącego cynika (w przerażająco szybkim tempie), postanowiłam przelać tutaj swoje żale, które zbierały się we mnie już jakiś czas. Oczywistym jest, że bezpieczniej wylać zgorzknienie na blogu, niż jadowicie sączyć wolno wśród bliskich mi ludzi. Podejrzewam że moje najwspanialsze współlokatorki będą wiedziały o co chodzi, ochoczo kiwając głowami i podskakując radośnie z ulgą wzdychając i ciesząc się w duchu i sercu swoim, z wdzięcznością oddając chwałę Najwyżeszemu ;)

Zgorzknienia powód pierwszy:

remont całych Katowic.
O panu z siateczką opowiadałam już w ostatnim poście, więc nie będę się rozwijać jakoś wylewnie w tym temacie, podejrzewam, że większość studentów nieobdarzonych łaską samochodu i zamieszkujących większe miasta zna ten ból, kiedy wstają rano i muszą tłuc się komunikacją miejską.
W mieście Katowice na ten oto przykład wyposażenie KZK GOP jest.. smutne.
Większość pojazdów szumnie zwanych autobusami to wielkie blaszane puszki, które rozsypują się na zakrętach, przemakają podczas deszczu, rdzewieją nawet tam, gdzie rdza dotrzeć nie powinna (plastikowe siedzenia), a szczytem są te najstarsze, w których spaliny zamiast wylatywać na zewnątrz, wpadają do środka powodując odmę opłucną, zawały i astmę u każdego z pasażerów. Podejrzewam, że szef katowickiego transportu miejskiego jest wielbicielem starych pojazdów, ewentualnie pełnym niecnych zamiarów sadystą chcącym wymordować połowę populacji Zagłębia.

Zgorzknienia powód drugi:

Jem i nie chudnę.
Mam wrażenie, ze nawet szczypiorek odkłada mi się w boczkach.

Zgorzknienia powód trzeci i najważniejszy:

postanowiłam założyć osobny wątek dotyczący sąsiedzkich historii.
Nie wiem, czy to ja mam pecha, czy po prostu wszyscy sąsiedzi tacy są, ale na prawdę zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym zjawiskiem.
Pierwszą myślą była, oczywiście ta, że jestem po prostu psychicznym wrakiem i kłębkiem nerwów, w związku z czym wszystko mnie nerwi, łącznie ze zbyt wolno jadącą winą i panią w sklepie mówiącą do porzygu słodkim głosikiem tysiąc razy "do widzenia". Ale jeśli moje nerwienie się potwierdziła też jedna z moich współlokatorek, uosobienie spokoju, kwiatu lotosu na lustrzanej tafli jeziora - to znaczy, że faktycznie coś źle działa nie ze mną, a z nimi.

Otóż przedstawię krótko sytuację i pozwolę ocenić czytającym z ciekawością wyczekując Waszej opinii.

Część lokatorek naszego katowickiego lokum zamieszkuje je już trzeci rok. Ja zaczynam dopiero drugą kadencję, co jest dość istotne. Od początku, kiedy tu zamieszkałam regularnie, codziennie, ewentualnie co drugi dzień sąsiedzi przeprowadzają remont. Nie, nie różni sąsiedzi. Ciągle ci sami. Łupią, klupią, wiercą, charczą i generalnie hałasują. Miałam kilka teorii, dlaczego tak, a nie inaczej - lubią wąchać tynk i wynajdują nowe typy narkotyków (dilują działkami sproszkowanej ściany), uwielbiają remonty, więc wieczorami wszystko burzą, a od rana z miłością budują na nowo (nie, to nie była metafora), ewentualnie pan sąsiad jest testerem młotów pneumatycznych i płacą mu za godzinę, więc bezlitośnie próbuje, który młot pneumatyczny (tudzież inna wiertarka) są dla niego umiłowanym sprzętem. Jakakolwiek jest przyczyna - ciężko to znieść i to na prawdę jest dla nas niesamowitym wyzwaniem, żeby nie zrzucić się na armatę i wyjechać z nią piętro wyżej aby sprawiedliwości stało się zadość. Szczególne ukłony w stronę moich współlokatorek, które znoszą to już trzeci rok. Niesamowite.

2 komentarze:

  1. Nie znamy się, na blog trafiłam zupełnie przypadkiem, ale jestem nim zachwycona:) Pozdrawiam z Poznania!

    OdpowiedzUsuń