środa, 12 marca 2014

Jak one śpiewajo

Krótka rozprawka o tym jak gusta muzyczne są różne i jak wygłaszanie ich publicznie potrafi doprowadzić do głębokiej apopleksji.

Pewnego - niedawnego - słonecznego popołudnia skończyłam zajęcia i wyszłam z uczelni nieco głodna, lekko skonsternowana treścią wykładu, który właśnie się zakończył ("Psychospołeczne aspekty zachowania seksualnego "), z ulgą pomyślałam o kawie, którą zaraz wypiję i perspektywie spokojnego raczej popołudnia. Najpierw jednak trzeba było wsiąść w tramwaj (godziny szczytu) i starać się nie krzywdzić każdego, kto mnie dotknie, nie zrzędzić pod nosem jak zramolały dziad i nie zabijać wzrokiem tych żywotniejszych sztuk ludzkich, które jakimś cudem dotrwały do tej pory dnia w doskonałym humorze. Jak sokół wypatrzyłam wolne miejsce siedzące, bezlitośnie usadziłam na nim zad i udawałam, że jestem głucha i ślepa na całe otoczenie. Udawałam. Gdyż tego samego dnia zapomniałam w mieszkaniu słuchawek i nie mogłam włączyć sobie po drodze muzyki relaksacyjnej, która zawsze pomagała przetrwać mi trudne chwile przymusowej komunikacji interpersonalnej. 
Chciałabym w tym miejscu pozdrowić wszystkich introwertyków. 
W każdym razie, grzecznie siedzę na swoim miejsu, na szczęście nie było w pobliżu żadnej starszyzny, szanownych marszałków ani wysokich sądów, moglam siedzieć w spokoju serca swego nie przejmując się ustępowaniem. Zaczynam powoli odczuwać błogość, spokój i zadowolenie.. Gdy nagle wchodzi do tramwaju grupka młodzieży gimnazjalnej, w tym dwie pary i dwóch forever alone'ów. 
Wygląd typowy, one: biodrówki i kurteczki ujawniające "walory" ich urody wylewające się poza linię spodni, świeża farba na włosach, jedna blond, druga czarna, obie "opalone" i podobne do siebie na tyle, że z daleka sprawiały wrażenie jednej bardzo grubej osoby z podwojoną ilością kończyn i czymś na głowie, co mogło być skunksem. Oni: spodnie z miejscem na pampersa, airmaxy nówki nierdzewki - przebieg góra 5 kilometrów - do tramwaju i z tramwaju, w zasadzie pierwsze co się rzucało w oczy to te buty, kolorystyka ładnie mówiąc "oczogrzmotna". Zasiedli. (na tym przystanku zwolniła się większość miejsc). Ci zajęci zalotnie wychylili kolanka dla swoich wybranek, te wdzięcznie osadziły wielorybie tyłki na kolankach wybranków, zaś ci wolni, sztuk dwie, stanęli obok siebie wisząc jak gibony nad dziewczętami siedzącymi przed nimi (przypomniała mi się tresć wykładu, której bardzo chciałam teraz nie pamiętać) i pociągając nosami 

(DYGRESJA! Faceci dzielą się pod tym względem na 3 typy: pierwszy, który zwyczajnie wyciera nos w chusteczkę, drugi, który smarka, zatykając jedną dziurkę i wydmuchując zawartośćtej wolnej gdzie popadnie, i trzeci, który pociąga nosem na przeróżne sposoby, wydając z siebie dźwięki przeróżnej barwy, natężenia i robiąc przy tym miny jak niedorozwinięta foka)

pogrążyli się w rozmowie. Dwie pary szybko zajęły się eksploracją własnych jam ustnych, samotnicy rozprawiają, ja znajduję zainteresowanie we wszystkim, co za oknem tramwajowym, byle nie patrzeć w lewo, aż nagle słyszę koncówkę zdania: "stary, no zaj****ta nuta, puszcze ci!". Jeden z samotnych wyciąga telefon, klika i w tym momencie tramwaj wypełnia się dźwiękami pieśni "My słowianie". Ok. Dobra. Przetrwałam te kilka minut, błoga cisza spłynęła na wszystkich, ale drugi samotnik postanowił odwdzięczyć się koledze i sam wyciągnął telefon, widać jakiś grubszy arsenał, bo grał o wiele głośniej. "Ona tańczy dla mnie". Śmiali się przy tym i ekscytowali, że niesamowite jak takie kawałki ciągle są na topie, nawet jeden z nich orzekł "dobra muza obroni się sama, stary". Prawie spadłam z krzesła. Oko draga mi nerwowo, dwie pary niewzruszenie ślinią się wzajemnie, jakby muzyka była dla nich doskonałym podkładem do sprawdzania sobie stanu zdrowia migdałków.. a przeboje lecą. Nigdy jeszcze nie miałam takiej ochoty wysiąść kilka przystanków przed moim docelowym i iść na piechotę, choćbym miała umrzeć po drodze z niedożywienia. Aleee siedzę twardo. Po hicie "Filiżanka" i szałów Rollowania na bekstejdżu prawie wyłysiałam. Ukradkiem spojrzałam na ludzi wokół. Jeden z pasażerów uderzał gową w ścianę tramwaju, jakiejś pani ręka do białości zaciskała się na uchwycie, jej mąż intensywnie oglądał automat biletowy, staruszka siedząca za mną bulwersowała się swojej koleżance, obie uzgodniły, że te telefony to szatańskie wymysły, a wszystko i tak przez ten komputer. Nadszedł ten moment, kiedy miałam już dość. Skoncentrowałam wszystkie siły jakie w sobie miałam, bo chciałam uniknąć sytuacji kiedy wstaję i zwyczajnie daję w łeb jednemu z drugim.. I tak wstałam, bo za chwilę miałam wysiadać, kiedy przy poetyckiej pieśni "To co nam było, co nam się zdarzyło" jedna ze ślimaczych par nagle oderwała się od siebie, żeńska część zakrzyknęła: "oooo! to moja ulubiona piosenka! daj to głośniej!" dziękowałam Bogu, że to już, że wychodzę, usłyszę wspaniałe dźwięki samochodów, gwar ludzi.. a nazajutrz rano obudziłam się z "Bałkanicą" w głowie. 
Dobra muza obroni się sama.

1 komentarz: