niedziela, 14 sierpnia 2011
Zaburzenie obsesyjno kompulsywne moich sąsiadów, cz. 1
Wszyscy są rudzi.
(ale nie o to mi chodziło)
mają inną ciekawą cechę wspólną: począwszy od ojca, poprzez żonę, aż do dwójki ich dzieci, każde regularnie, cały dzień i niezmordowanie na zmianę wystaje z okna i ziaje albo na nasze mieszkanie, albo na ulicę.
Ojciec to zdecydowany wzór męskości - bardziej okrągły niż mniej, górna szczęka wyżej od dolnej (deszcz mu nie napada), blady jak ruska księżniczka, naturalnie rudy, obcięty na jeża, ubrany zazwyczaj w spodnie 3/4 z miliardem kieszeni oraz koszulkę na szerokich ramiączkach,
bądź też, o zgrozo, często bez koszulki.
Czasami wpatruję się w niego zza mojego biurka tępym wzrokiem, nie bardzo wiedząc, czy uciekać, czy robić zdjęcia.
Żona natomiast to wierna mu, kochająca rodzinę matka Polka, ruda siwiejąca, ma tak wielkie okulary, że więcej rysów twarzy nie byłam w stanie wypatrzeć.
Zaś dzieci - córka i syn - o dziwo, rude. Blade, chude i wysokie.
Syn kultywuje ojcowskie zwyczaje z większym zapałem, niż niektóre starsze babcie wystające z okien i złorzeczące na świat. Zmartwiłam się wczoraj i zatroskałam o niego, bo on to w tym oknie stoi nie cały czas, ale często, krótko, tylko rzuca okiem na okolicę (+ nasze mieszkanie) i chowa się w domu. 800 razy na dzień. Natręctwo go gnębi. Biedak.
Córkę widuję najrzadziej, może chociaż ona ma jakieś życie prywatne.
Wymieniali nam ostatnio okna, więc ich wpatrywanie się w głąb naszego mieszkania zdecydowanie zwiększyło częstotliwość. Nie wiem, czy koniecznie chcą zobaczyć wystrój naszego pięknego wewnętrza domowego (o który swoją droga mama się bardzo postarała), czy też zaciekawieni są procesem naszego życia rodzinnego, nie mam pojęcia.
Najwyraźniej oni go nie posiadają, ewentualnie w ów ekscentryczny dość sposób wyrażają sobie miłość wzajemną, nie wiem, jakieś rodzinne tradycje wypełniają..
Dziwne to, aczkolwiek nie przeszkadza mi aż tak bardzo, bo kiedy przypomnę sobie, co się działo na Izabelińskim osiedlu, to nasi sąsiedzi wojskowym do stóp nie dorastają.
O, właśnie jestem obserwowana.
szybki 'check' na ulicę, powrót wewnątrz mieszkania i za chwilę znów.
Może to jakieś NASA? Albo insze WBK, ADHD.
Jo nie wie.
wtorek, 9 sierpnia 2011
Notka posttrzystanikowa, pierwszy raz na poważnie.
Tak tak. Nadszedł czas Nowej Ery w życiu każdej z Nas,
w związku z tym dzisiaj ostatnia notka o charakterze Trzystanikowym, później będę już chyba tylko ja pisała. Zapewne będą to albo moje chore przygody, albo przypominki o tym, jak to kiedyś było.
Zrobię sobie koka, kupię balkonik i będę pisała jako starsza pani, przypominająca sobie niezliczone przygody z Młodości.
Swoją drogą owych przygód było całkiem niemało, a w pewnym sensie ta Młodość poznańska już przeminęła.
Oto dlaczego.
Zaraz po sesji każda z nas się rozjechała do siebie i pochłonięta robieniem zapewne głupich i kretyńskich rzeczy, oraz wylegiwaniem się do góry brzuchem nieco zaniedbała kontakty międzyTrzystanikowe.
Zacznę może od Reni, bo o niej wiem najmniej jak na dzień dzisiejszy.
Zatem Renia wyjechawszy jako pierwsza z Izabelińskiego Królestwa, zniknęła w czeluściach mieszkania koleżanki w Poznaniu, tam zdawszy sesję gdzieś coś jakoś z kimś, słuch po niej zaginął, aż tu nagle przedwczoraj dostaję smsa, że musimy się koniecznie spotkać. Więc walnę apdejta, jak tylko się czegoś dowiem. :)
Kaja.
Kaja..
hmm.
Kaja siedzi w Warszawie (zdrajca!) i kisi pupcię u pani G.
Dam sobie rękę uciąć ze wszystkimi palcami, że pobiera tam zupełnie za darmo i na bezczelu lekcje śpiewu, opiekuje się spasionymi kotami pani G. i raduje się ostatnimi tygodniami w Polsze.
Bo, jak to zwykł mawiać nasz sąsiad Piotr, bikoz ponieważ, wyjeżdża do Włoch.
Tam będzie jeść dobre, włoskie rzeczy, udawać, że pracuje, grzać zadek we włoskim słońcu, łazić z koszykiem w ręku po wiejskich straganach, oglądać na nich warzywa, wąchać kwiaty, w słomianym kapeluszu i sukience w groszki, wdzięcznie uśmiechając się do handlowców i co chwilę uczesując wypadające jej spod tego kapelusza włosy.
Tak sobie przynajmniej zawsze wyobrażałam Kaję we Włoszech.
Jeszcze do tego będzie tam parlać w tym ich obrzydliwym makarońskim języku, a jak za rok wróci to zapewne będzie opalona, szczęśliwa i walnie do mnie z włoskim akcentem :
"Czeszcz Saaraaa!!!!!"
krzycząc jak prawdziwa Włoszka. Przysięgam, że wtedy niepochrześcijańsku zdzielę ją czymś twardym po głowie, a potem dopiero będę się radować jej szczęściem i miłować i pójdziemy na kawę poplotkować. Dam sobie odciąć drugą rękę, że pijąc naszą kawę, Kaja będzie psioczyć, że jest obrzydliwa i że ta włoska jest o niebo lepsza.
Ha.
A ja..
ja siedzę na prowincji (brzmi prawie jak: na Prowansji) w Cieszynie i dokonuję szeroko pojętych zmian w swoim życiu. Nieco nowości, za które pewnie wszyscy WSEiTowcy czytający ową notkę mnie zabiją:
robię wszystkie praktyki w Cieszynie,
przeprowadzam się do Katowic i na drugim roku będę już na innej uczelni, aczkolwiek kontynuuję moje fascynujące studia.
ALE zanim zaczniecie krzyczeć: robię to głównie dlatego, że mam chorego dziadka i mamie mojej najdroższej przyda się nieco pomocy, a Katowice jednak są bliżej niż Poznań.
Nie oznacza to, że owa decyzja przyszła mi łatwo. Będzie mi trzeba opuścić miasto, do którego przez te 2 lata bardzo się przyzwyczaiłam i nawet nauczyłam się w nim dość dobrze orientować i w którym mam już kilka swoich ulubionych miejsc.
Nooo i oczywiście trzeba będzie jakoś się pożegnać z tymi naszymi ukochanymi wojskowymi,
z naszym klimatycznym mieszkaniem.
Kupa wspomnień.
Żal będzie, ale cóż. Czasem tak bywa.
Wierzę, że jeszcze się w Trzy Staniki kiedyś spotkamy, że powstanie tu jeszcze notka o głupkowatych głupstwach.
Adoptuję ten blog jako
TRZY STANIKI PO ROZWODZIE
i będę pisać dalej. Może Kaja albo Ren wkradną się tu kiedyś i nabazgrzą coś twórczego.
Tymczasem żegnamy,
Sieglinde,
Brunhilde,
Helmwige.

[trochę się popłakałam.]
czwartek, 23 czerwca 2011
Musztarda delikatesowa
Nie mamy nic w lodówce.
NIC.
Oprócz musztardy delikatesowej i kawałka starej szynki, która prawdopodobnie zacznie sama się bronić przy najmniejszej próbie włożenia ją w usta. No i do tego jest Boże ciało - Kaja słusznie zauważyła, że w Boże ciało jest więcej sklepów pozamykane, niż w Boże Narodzenie. Najemy się więc kawą i książkami, bo przed każdą z nas jeszcze coś ważnego do zdawania. Jak się tak człowiek bardzo skupi na nauce, to się nawet jeść nie chce. Póki co wykończyłyśmy zapasy starego chleba, a Darek Sąsiad nie zostawił nam już kluczy. Być może dlatego, że ostatnio po jego wyjeździe bezczelnie ukradłyśmy mu chleb i srajtaśmę. U nas był deficyt, a potrzeby pilne. Gorzej, że potem o tym zapomniałyśmy i Darek Sąsiad był nieco.. skonsternowany.. brakiem papieru. I kluczy już nie zostawił. Doszłam do wniosku, że jesteśmy pasożytami. Zastanawiamy się, co można zjeść oprócz jedzenia. Pomysły, jakie wpadły nam do głowy: notatki z baroku, notatki z fizjologii, kota, ryż, trawę, mlecze, stare gazety, brzozę (z uwagi, że mamy ich tu nadmiar), mleko sojowe z brzozy, zupa z kamieni. Ewentualnie upolować jedną z wielu jaskółek, które fruwają nam nad oknami. Może lepiej nie będę pisać więcej, bo ktoś niepowołany przeczyta nasze pomysły i wpadnie mu do głowy je realizować.
(kilka godzin później)
mamy kryzys czekoladowy. Nie ma jak do sklepu, a glukoza drastycznie spadła robiąc nam z mózgu papkę. Pilnie strzegąc zasady "nie ma nauki bez czekolady" każda z nas udaje, że się uczy. Już nawet sumienie nie pomaga. Do tego stopnia chce nam się czekolady.
GDZIEŻEŚ JEST, DARKU..?
GDZIEŻEŚ JEST?!
jo nie wie.
sesja to zło.
przygód dalszych ciąg nastąpi.
wtorek, 21 czerwca 2011
notka sesyjna, zgon nr 15465.
Sara, wiesz.. jesteś..
MIIIIIIIIIIIIIIIIIIHHHHAAAAAAUUUUU!!!!
MIIIIHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAUUUUUUUUUUUUUU!!!!!!!!!!
...
obudziłam się.
Z mordem w oczach i rozpaczą w sercu pognałam do kuchni po tasak. Albo młotek, wszystko jedno.
Poczułam nagły przebłysk rozsądku, wszak mord na dzieciach niewinnie bawiących się na podwórku przed blokami byłby nieco nieetyczny.
ALE CZY ONE SIĘ WIECZNIE MUSZĄ WOŁAĆ PO TYCH BALKONACH!??!
stoi takie małe, blondwłose, wygląda jak aniołek, a drze japę jak niejeden kibic Lecha. I drze się pod tym balkonem:
MIIIHAAAAAUUUUUUUUUUUUUUUUU!!
albo:
OLLAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!
IGOOOOOOOOOOOR!!!!!!
Na kuchennym suficie wokół lampy mamy narysowane słońce, wokół latają ptaki, są też chmurki i rakieta Apollo 13. No i księzyc z płonącymi rzęsami, bo jest za blisko słońca. Nasza kuchnia niedługo stanie się niezłym kandydatem na zabytek dla przyszłości.
Ot, za 100 lat jakaś wycieczka będzie ją zwiedzać i interpretować hieroglify na ścianie, tak jak dzisiaj my to robimy w egipskich grobowcach. "Ptaszek Staszek jest symbolem smutku i braku akomodacji. Zaś jak widać Piesio Wiesio i Panterka De Luxe są tworem jednej osoby, jak wykazały nasze badania, okazało się, że te malunki tworzyły conajmniej trzy istoty zamieszkujące niegdyś owe tereny. "
Kto wie o co tak na prawdę chodziło tym Egipcjanom? Jeśli mieli takie schizy jak my, to cała nauka historii nie ma sensu.
Tak w ogóle, to szukam męża. Wsyłajcie mi swoje CV, mile widziani kandydaci w stylu powyżej opisanego pana.
Wracam do nauki.
O. A za oknem słyszę: MIIIHHHAAAAUUUUUUU!!!
piątek, 3 czerwca 2011
"no cześć dziewczynyy"
Jak zwykle mam masę nauki i ani odrobiny chęci, więc walnę notkę. Będzie ona utrzymana w tonacji jęcząco-narzekającej, pełnej wycia i łkania nad sesją. Jo nie wie.
Mam wrazenie, ze niektóre uczelnie mają 2 razy więcej nauki niz inne no i oczywiście mnie spotkało to szczęście, ze moje cudowne współlokatorki studiują akurat kierunek wymagający trochę mniej siedzenia nad sesją niz MÓJ. Ale lajf is brutal, więc siedzę i kuję, przynajmniej będę lepiej zarabiać niz one hyhyhy :D
Sprawiłam sobie niedawno depilator, ale dopiero wczoraj zmusiłam się do uzycia tego szatańskiego narzędzia. To jest istna tortura! Nie dość, ze buczy jak kombajn, to jeszcze sprawia krzywdę i ból na biednych nogach. Jeden plus z tego buczenia-nie słychać porykiwań poszkodowanej kobiety. Takie małe, urocze coś, takie słodkie i piękne, białe to to, wstawki fioletowe, nawet jakiś wzorek na nim walnęli, dizajn szaleje, kabelek taki cieniusi, niepozorny, az się chce takie maleństwo wziąć w ramiona i tulić. Aaa jak się włączy to ino roz i armagedon. Z ciekawości az sprawdzę, kto wymyślił depilator.
No dobra, sumienie krzyczy, ze mam się uczyć, więc dzisiaj krótko i narzekająco, czyli tak jak ostrzegałam na początku. Mam nadzieję, ze kolejna notka będzie juz pełna miłości i światła.
a tutaj, tradycyjnie, nasz sesyjny przebój na lato 2011.
http://www.youtube.com/watch?v=Wx0PjbwN604
piątek, 13 maja 2011
***
I tak siedząc wracam pamięcią do wczorajszego wieczoru, który-jak się można spodziewać normalny nie był. No bo po co komu normalny dzień? Na przykład wczoraj czekałam na tramwaj na Półwiejskiej, gdy nagle do moich uszu dobiegła dość głośna muzyka. Patrzę i widzę: czerwony autobus, taki londyński dwupiętrowy, pędzi po drodze, z głośników przytwierdzonych po bokach wydobywa się muzyka dość taneczna, a na dachu grupa studentów (bo tylko studentów można podejrzewać o takie czyny) podnosi koszulki i ukazując korpusy ryczy w niebogłosy:
AAAUUEEEYYYBBUUYYYEEEE!!!!!! NA MORASKUUU GRILLOWANIEEEEEE!!!
JUUUWEEE JUUUWEEE JUUUWEENAAALIAAAA UAAAAAAAAAAAM!!!!!!!
Wróciłam zmęczona do mieszkania. Jako, że obie moje współlokatorki rozjechały się na weekend w świat, zostałam sama. Aczkolwiek radował mnie ten fakt (do czasu). Włączyłam nikomu nieprzeszkadzającą muzykę (poniżej jeden z wczorajszych dodających kopa utworów),podkręciłam głośność, ogarnęłam pokój i zrobiłam sobie kawę.
W momencie, kiedy posadziłam tyłek na kanapie i odetchnęłam nieco głębiej usłyszałam grzmot. Pomyślałam - o! fajnie, burza! I poleciałam na balkon obserwować. Jako, że padał deszcz i nieco się ochłodziło, trochę zmarzłam. Kiedy zaczęło mocniej lać wróciłam do pokoju i zaczęło się robić ciekawiej. Żeby się rozgrzać postanowiłam wziąć prysznic, niestety dla mnie- w czasie kiedy nasi ukochani wojskowi wrócili akurat z pracy, czego nie zauważyłam, bo siłą rzeczy-mało się słyszy pod prysznicem, szczególnie ze spienionym szamponem w uszach. Wylazłam owinięta ręcznikiem do pokoju w celu zabrania balsamu do ciała..i zdębiałam.
Stanęłam w drzwiach (dla niewtajemniczonych-drzwi do mojego pokoju znajdują się naprzeciwko dwóch okien, w których nie ma firanek, za to były nie zaciągnięte rolety, a za oknami po bokach rozciągają się dwa bloki, z których doskonale widać wszystko, co dzieje się w moim pokoju, szczególnie, kiedy jest już ciemnawo, a ja kretynka i idiotka włączyłam światło.)
ja-nieświadoma zagrożenia-zapaliłam światło, ich oczy zgodnie zwróciły się w stronę mojego pokoju. I, jak można się domyślić, dojrzeli mnie. Staliśmy tak całą wieczność, ja i grupka wojskowych, aż nagle walnął gdzieś piorun
(wierzę, że to była Boska ingerencja)
opamiętałam się i zgasiłam światło uciekając do łazienki. Towarzyszył mi odgłos donośnego powywania: "nimfo, nie uciekaj..!!" Stanęłam w łazience za drzwiami i zrobiłam sobie sama wykład waląc przy tym potylicą w drzwi. Zaubierałam się w długi sweter i dresowe spodnie, wyszłam bezpieczna z łazienki i usiadłam na kanapie biorąc do ręki notatki z zamiarem nauczenia się na najbliższe, poniedziałkowe zaliczenie.
Uczę się, uczę, mózg mi paruje, kiedy nagle podniosłam oczy znad notatek i przewróciłam teatralnie oczami. Po odgłosach poznałam, że tym razem impreza odbywa się u Darka Sąsiada, poznałam również, że nie była to skromna impreza, ani tym bardziej abstynencka lub też bogata w górnolotną muzykę.
Wniosek: wojskowy za ścianą zawsze się przyda.
sobota, 2 kwietnia 2011
do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa...
Tutaj ja, Helmwige, czyli Sara.
Wczoraj wracałam podskakującym autobusem linii S8 z Sieglinde i Brunhilde do naszego Izabelińskiego mieszkania. Pomyślałam, że to niesamowite, że już kwiecień i już minęła zima.
Zima była nieco ciężka, szczególnie, kiedy trzeba było brnąć po pełnej TIRów i niebezpieczeństw drodze, która nie ma pobocza, a śnieg dodatkowo utrudnia jakiekolwiek manewry odskoków w bok w ciężkich momentach, kiedy rozpędzony TIR chciał odebrać idącemu życie.
Ciężka była również dlatego, że śnieg był zimny, wszechobecny i irytująco długo nie chciał topnieć. Jak wszyscy wiemy - ani jedna z nas nie lubi marznąć na przystanku szczękając zębami, zaubierana jak rosyjska babcinka i przeklinająca wczesną godzinę zmuszającą do wstawania na zajęcia.
Raz nawet udało mi się stać na przystanku o 5:40 i widzieć gwazdy. Ha. Bardzo śmieszne.
Nie udało nam się też zrobić zimowego bałwana, niestety. Również do Darka sąsiada wprowadziła się jakaś nowa współlokatorka i odebrała nam przyjemność wyżerania mu lodówki i oglądania jego telewizji. Oburzające!! Knuję w mojej chorej głowie niecny plan usunięcia jej z naszego terenu. Zastanawiam się między zrobieniem sobie maseczki z zielonej glinki i ubraniem zdartego dresu, wyjściem na balkon i wyłonieniem tak przygotowanego ryja przez barierkę krzycząc: "HEEEJ!! IWOONAAA!! (takie jej podobno imię) POŻYCZ NO DWA JAJKA!", a wycięciem z gazety literek i ułożeniem listu o treści: "znamy twoje imię, wiemy ile masz lat, ile ważysz i że nie masz biustu. Jeśli nie opuścisz tego mieszkania w przeciągu 3 dni to podamy tą informację to TVNu."
Obawiam się jednak, że ani jedna metoda nie zadziała, ponieważ Iwona jest wyćwiczoną członkinią Wojska Polskiego, więc nie dość, że jest nieustraszona jak McGyver i mój ryj w maseczce nie zrobi na niej wrażenia (podejrzewam, że sama sobie robi maseczki czasami), to z powodu członkostwa w Wojsku Polskim ma też całkiem niezłą figurę i nie jest taka stara. A biust chyba też ma, przynajmniej tak twierdzi Darek sąsiad.
Nie pozostaje nam więc nic innego, jak poznać wroga i mieć go bliżej siebie niż przyjaciela i niecnie wykorzystać, bowiem ów wróg, a raczej wrogini ma samochód i podobno całkiem często go używa. Kupi się więc dobrą kawę i ciasteczka i pójdzie z wizytą poplotkować o facetach z armii i kosmetykach.
Rozpoczęłyśmy również sezon balkonowy, dokładnie w wigilię moich urodzin. Wcześniej nawiedziłyśmy Inter Marche z zamiarem kupienia "tylko chleba i masła", niestety wyszłyśmy z czterema wielkimi siatami zakupów, lżejsze o 194 złote. Prawie padłam na zawał jak zobaczyłam rachunek, szczególne, że to ja płaciłam.
z serii mieszkaniowych dialogów:
"
k.: eeeej!
s.: (przeżuwając żelka będącego chwilę temu własnością k.) to jest dżungla k.! życie to dżungla...
k.: ŁUP (o ścianę)
s.: ooo, ała... przyłóż mięso.
r.:
s.: no ren, ty już naprawdę powinnaś schudnąć, bo to zagraża twojemu zdrowiu.
r.: (przeżuwając chipsa) no patrz, tyle lat próbuję i ciągle nic z tego.
k.: (na melodię responsorium) aaaalelujaaaaa..."
a tutaj przebój, który bardzo odzwierciedla krajobrazy powrotne z autobusu S8 i mieszkania na naszym osiedlu.
http://www.youtube.com/watch?v=uy8ck_2hyu8&feature=related